Kiedy żyje się z dzieckiem pojawia się mnóstwo zachowań, które denerwują, irytują, bolą. Nie zliczę ile razy w ciągu dnia mam ochotę wykrzyczeć “dość!”, “spokój!”, “zostaw!”, “przestań!”, “nie rób!”. Czasem nawet zdarza mi się krzyknąć. I co wtedy się dzieje? Dziecko przestaje zachowywać się w niepożądany sposób! O rety, ten krzyk naprawdę działa! Potrafi ustawić do pionu dwuletnie dziecko! Tak?
No nie.
Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że małe dzieci nie mają narzędzi do samokontroli i samoregulacji. Często nie potrafią powstrzymać się przed uderzaniem, kopaniem, gryzieniem. Szczególnie w emocjach i szczególnie wtedy, gdy nie znają alternatywy. W takim razie dlaczego jak krzyknę to moje dziecko się uspokaja?
Bo się boi.
Krzyk rodzica powoduje w dziecku reakcję “zamrożenia”. Jest to jedna ze strategii przetrwania, która pojawia się w odpowiedzi na zagrożenie. Dziecko zahamuje swoje zachowanie, ale nie ma to nic wspólnego z tym, że świadomie powstrzymało się od działania ani że w końcu zrozumiało czego od niego chcemy. W danej chwili może ten krzyk zadziała, ale nie łudźmy się – jedyne co osiągniemy to strach dziecka przed nami i brak trwałej zmiany zachowania.
Ja wiem, jesteśmy tylko ludźmi. Zdarza nam się krzyczeć mimo naszych postanowień. Nami też często rządzą emocje. Na szczęście mamy narzędzia, które mogą trochę zniwelować skutki naszych działań. Przede wszystkim liczy się to, co jest w przewadze. Jeśli krzyk pojawia się rzadko – dużo rzadziej niż wsparcie, empatia, towarzyszenie, to nie spowodujemy takich spustoszeń w relacji. Krzyknąłeś? Spuściłeś napięcie? Popatrz teraz w te wielkie, przestraszone oczy, przeproś i przytul – niezależnie od tego czy uważasz swoje zachowanie za słuszne i usprawiedliwione czy lekko nadmiarowe. I zadbaj o siebie tak, by krzyczeć jak najmniej.
Bo zazwyczaj krzyk pojawia się wtedy, kiedy kończą nam się zasoby albo nie wiemy jak inaczej sobie poradzić.